0
kathrine0 4 września 2014 12:08
Image

Zrywam kilka pomarańczy, ale niestety po powrocie do Paolo okazuje się, że wcale nie są to pomarańcze. Jest to połączenie mandarynki i cytryny, a więc owoc dość kwaśny, aby nie był sprzedawany w sklepach. Paolo nawet podał mi jego nazwę, ale niestety była po grecku, a greckie nazwy trudno zapamiętać!

Wieczór jest przesympatyczny. Właśnie za to uwielbiam couchsurfing. W żadnym hotelu czy hostelu nie mielibyśmy tylu przygód.

Następnego dnia Paolo wita nas własnej roboty Frappe. Jest doskonałe. Prawie tak fantastyczne jak to z kawiarni dzień wcześniej.

Image

Udaje nam się ubłagać go, aby zabrał nas na plażę. Początkowo odmawia, uzasadniając, że do plaży jest strasznie daleko, ale w końcu ulega. Wybieramy się na autobus. Tutaj warto wspomnieć, że komunikacja miejska w Grecji w ogóle nie przypomina komunikacji w Polsce. Owszem, metro jest super, ale nie można tego powiedzieć o autobusach. Rozkłady jazdy praktycznie nie istnieją a autobusy jeżdżą na zasadzie „jak przyjedzie do przyjedzie”. Ponadto, jeżeli osoba na przystanku nie zasygnalizuje kierowcy machaniem ręki, że chce wsiąść, to autobus w ogóle nie zatrzyma się na przystanku. Jednym słowem istne szaleństwo.

Image

Po długim oczekiwaniu i jednym przegapionym autobusie (Paolo zagadał się z nami i nie pomachał kierowcy aby się zatrzymał) wreszcie udało nam się wsiąść do jakiegoś. Jazda była bardzo długa a autobus bardzo nagrzany i zatłoczony, ale wreszcie dotarliśmy do wybrzeża.
Image Image
Plaża również jest zatłoczona, ale za to woda jest niesamowicie ciepła i czysta. O to nam chodziło! Na plaży poznajemy kolejnego Greka – kolegę Paolo. Jest świetnie!

Image

Image

Image

Image

Po kilku godzinach wystarcza nam plażowania, a i przede wszystkim mamy dość zabójczego słońca. Wracamy więc. Na szczęście tym razem autobus przyjeżdża w miarę szybko i jest nieco mniej zatłoczony.

Przed powrotem do domu idziemy jeszcze na obiad (na gyrosa, a jakże!). Następnie wracamy i pakujemy się. Dochodzi już szósta a my musimy dostać się jeszcze dziś do Saloników, które oddalone są od Aten o aż 500 kilometrów. Klaudia chce łapać stopa, Paolo mówi jej, że jest „crazy”. Ale pokazuje nam jak najlepiej wydostać się na autostradę i gdzie jest najbliższa stacja bezynowa. Żegnamy się z naszym hostem długo i z pewnym smutkiem – w końcu pobyt w Atenach był naprawdę fantastyczny. Ale czas wyruszać na kolejną przygodę!

Image
ostatni gyros w Atenach

Image

-- 04 Wrz 2014 12:17 --

GRECKA PRZYGODA CZĘŚĆ 3 – AUTOSTOPEM DO SALONIKÓW 15 lip 2014

Zgodnie ze wskazówkami Paolo, wsiadamy do autobusu, który zawozi nas na obrzeża miasta. Stąd wychodzimy na autostradę. Ku naszemu zadowoleniu od razu widzimy stację benzynową. Mamy kartony, które znaleźliśmy chwilę wcześniej, mamy markera. Trzeba napisać cel podróży i wytrwale stać i czekać na szczęście.

Image



Pierwszym problemem okazuje się marker. Niestety zaczyna odmawiać posłuszeństwa i nie chce nic, ale to nic napisać. Pomagają nam panowie ze stacji benzynowej, pożyczając swojego markera. Wpisujemy miejscowość oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów. Biorę tabliczkę i idę szukać szczęścia. Po dziesięciu minutach zaczyna k Imageończyć mi się cierpliwość (to nigdy nie była moja mocna strona) i wracam do ekipy na stację. Wpisujemy nową tabliczkę, tym razem z nieco bliższą miejscowością – tylko po to, żeby wydostać się z Aten. Później powinno pójść z górki. Tym razem Klaudia idzie na autostradę, a Tomek i ja pytamy ludzi podjeżdżających na stację o kierunek ich jazdy. Po jakiś dwudziestu minutach Klaudia woła nas entuzjastycznie. Zatrzymał się TIR, bez przyczepy. Kierowca zaprasza nas do środka. Mimo, że przewożenie w kabinie TIRA trójki pasażerów jest średnio legalne, to Grecy na szczęście niewiele sobie robią z przepisów ruchu drogowego.

Image

Nasz kierowca nie mówi prawie w ogóle po angielsku. Udaje nam się jednak nawiązać z nim nić kontaktu (język migowy jest uniwersalny!) i dowiadujemy się, że jedzie do… Saloników! Nie umiemy uwierzyć we własne szczęście. Mamy stopa, i to prosto do naszego miejsca docelowego! WSPANIALE! Jedyny szkopuł w tym, że nasz Grek jedzie obecnie w zupełnie przeciwnym kierunku… Zawracamy do Aten, jedziemy w stronę portu. Stąd nasz kierowca odbiera swoją przyczepę a następnie kieruje się już prosto do Saloników.

Podróż jest długa, trwa całą noc. Próbujemy z Klaudią spać na tyłach. Nie jest zbyt wygodnie, ale hej! Rano będziemy w Salonikach!

Image

I faktycznie. Około 7 rano ukazują się nam drogowskazy na Saloniki. Tutaj nasz kierowca zjeżdża na pobocze i mówi nam w łamanym grecko-angielsko-migowym, że teraz zjeżdża z autostrady i musimy wysiadać. Do Saloników zostało nam tylko 10 kilometrów. Dziękujemy mu gorąco a on jeszcze na odchodne wręcza nam… arbuza. Tak, jakiś czas wcześniej, przystanął na poboczu i zgarnął z pola trzy dorodne arbuzy. Teraz nam jednego daje. Jeszcze bardziej mu dziękujemy i zmęczeni ale szczęśliwi wytaczamy się z TIRa na autostradę.

Image

Image

Arbuz jest prawdziwym wybawieniem. Nasz transport, choć bezpośredni, był prawdziwą sauną. Do tego nie mieliśmy ze sobą ani kropli wody. Klaudia dzielnie rozwala arbuza o bramkę autostrady i radośnie przechodzimy do konsumpcji. Wzbudzamy nie lada sensację wśród kierowców z autostrady. Niektórzy trąbią, inni zwalniają aby upewnić się czy faktycznie widzą trójkę ludzi jedzących arbuza na poboczu autostrady, jeszcze inni próbują cykać zdjęcia komórkami.

Image

Arbuz zjedzony – trzeba łapać kolejnego stopa. Przechodzimy więc kilka metrów, aby zaleźć się z zjazdem i stajemy z tabliczką – Thessaloniki. Nie czekamy długo. Po kilkudziesięciu minutach zatrzymuje się samochód. Tym razem naszym kierowcą jest Greczynka podróżująca z córką.

Image



Po kilku minutach jesteśmy już w centrum. Wysiadamy praktycznie zaraz obok słynnej białej wieży. Dotarliśmy do Saloników!

Teraz trzeba odnaleźć mieszkanie naszego hosta. Tym razem jest nim Alex. Szukając drogi błądzimy dość mocno. W końcu udaje nam się znaleźć właściwy blok.

Image
W poszukiwaniu adresu

Image

Image
Udało się! Jedziemy windą

Mieszkanie Alexa jest małe i dość mocno zagracone. Sam Alex jest człowiekiem nieco szalonym, ale przemiłym. Częstuje nas owocami, robi nam kawę. Rozmawiamy chwilę, opowiadamy mu nasze przygody z dojazdem. Tomek, najbardziej zmęczony z nas wszystkich, idzie się na chwilę przespać co by zregenerować siły. Klaudia i ja kolejno idziemy się wykąpać i odświeżyć. Klaudia korzystając z Internetu sprawdza sobie połączenia do Sofii – stamtąd ma następnego dnia samolot do Dubaju.

Grecy są niesamowicie ufni. Alex również wręcza nam klucz do swojego mieszkania. Tu warto wspomnieć, że naród grecki jest bardzo sympatyczny. Kiedy wcześniej kluczyliśmy nie potrafiąc znaleźć drogi, kilka osób same z siebie przystanęło i zapytało, czy potrzebujemy pomocy. Widzieliście kiedykolwiek coś takiego w Europie Zachodniej?

Wreszcie nieco bardziej ogarnięci ruszamy na miasto. Pierwszy przystanek – śniadanio-obiad! W ferworze całej podróży od rana jedliśmy jedynie arbuza i trochę Alexowych owoców, więc dopada nas głód. Znajdujemy sympatycznie wyglądającą knajpkę z gyrosem. Całe menu jest po grecku, ale sprzedawca tłumaczy nam po angielsku co jest co. Zamawiamy gyrosa z tzatzikami. Jak się później okazuje, popełniamy okropne faux pas. Otóż tzatziki uznawane są za sos typowo ateński, a mieszkańcy Saloników za Ateńczykami przepadają mniej więcej tak, jak stereotypowi Ślązacy za Warszawiakami.
Image Image
Teraz możemy zwiedzać. Zaczynamy od wizyty w informacji turystycznej, którą opuszczamy wyposażeni w mapki oraz garść informacji. Jedną z ważniejszych informacji jest informacja o strajku. Otóż pechowo, akurat w dzień naszego przyjazdu, komunikacja miejska w Salonikach zarządziła totalny strajk, nie wiadomo jak długo trwający. Przez cały najbliższy dzień nie pojedzie ani jeden autobus. No cóż, pozostaje nam liczyć na własne nogi. Na szczęście wszystkie najważniejsze rzeczy skupione są w centrum.

Kierujemy się w stronę najważniejszego punktu w Salonikach – Białej Wieży. Pierwszą atrakcją jest ogromny pomnik Aleksandra Wielkiego.

Image

Co tu robi Aleksander Wielki? W tym miejscu warto przytoczyć nieco historii. Miasto zostało założone ok. 315 p.n.e. przez króla Macedończyków Kassandra i nazwane na cześć jego żony, Tessaloniki, córki Filipa II i siostry Aleksandra Wielkiego. Od 146 p.n.e. miasto należało do państwa rzymskiego, w którym z biegiem czasu stało się jednym z najważniejszych miast. Przez miasto biegł główny szlak komunikacyjny między Rzymem i jego posiadłościami na Wschodzie (Via Egnatia).

Sama Biała Wieża, która uznawana jest za symbol miasta, powstała wiele wieków później. Została wybudowana przez sułtana Sulejmana Wspaniałego (1520-1566). Kiedyś nazywano ją Krwawą Wieżą, bo mieściło się w niej więzienie. W 1826 roku Turcy wymordowali zbuntowanych janczarów. Wieża była częścią fortyfikacji, a teraz jest w niej Muzeum Kultury Bizantyńskiej.

Image

Wchodzimy do środka wieży. Wspinając się na górę oglądamy eksponaty muzeum.

Image

Wychodzimy na górę. Widok jest świetny, panorama rozciąga się na całe miasto. Choć Saloniki są architektonicznie ładniejsze od Aten, to w dalszym ciągu jest to typowo greckie, brudne miasto. Piękny za to jest idealny błękit morza i czyste niebo.

Image



Image

Schodzimy z powrotem na ziemię. Ostatnie zerknięcie na białą wieżę i idziemy dalej.

Image

Image
Od razu widać, że jesteśmy w Grecji.

Mijamy dalej urocze kościoły i pomniki. Aż dochodzimy do łuku triumfalnego.

Image
Kościół Agia Sofia

Image

Image
Zdobienia łuku triumfalnego

Image
Starożytna agora

Czas na chwilę przerwy. Żar leje się z nieba, więc znajdujemy trochę cienia w parku i odpoczywamy.

Image

Po kilkudziesięciu minutach sjesty, ruszamy dalej.

Image
Kościół Panagia Chalkeon

Image

Image
Brzydsze oblicze Saloników

Docieramy na dworzec kolejowy, aby zweryfikować Klaudii połączenia do Sofii. Ku jej rozpaczy okazuje się, że nikt nigdy nie słyszał o rzeczonej firmie przewozowej, nie wiadomo skąd ten autobus miałby jechać ani gdzie można by kupić bilet. Jedyny pociąg przyjeżdżał do Sofii na godzinę po wylocie Klaudii samolotu. Tomek i ja w tym czasie dowiadujemy się, że strajk ciągle trwa, nie wiadomo czy będzie dalej trwał i nie wiadomo, jak mamy się dostać na nasze lotnisko Port Lotniczy Macedonia. Wreszcie Klaudia znajduje biuro firmy przewozowej, która świadczy przewozy na linii Saloniki-Sofia. Chociaż bilet kosztuje nieco więcej niż początkowo zakładała, to pełna ulgi kupuje go. O północy będzie już zmierzać w stronę Bułgarii. My dowiadujemy się tylko tyle, że co najwyżej możemy pojechać taksówką…

Ogarnąwszy mniej więcej nasze logistyczne problemy, ruszamy powoli w stronę naszego hosta. Po drodze urządzamy sobie mały postój.

Image
Relaks przy Frappe

W drodze do domu robimy zakupy i tym razem bez większego błądzenia trafiamy pod właściwy adres. Aleksa nie ma w domu, więc korzystając z jego klucza wchodzimy do środka. Wita nas jego kot zwany po prostu kot.

Image

Teraz nadchodzi najsmutniejszy moment naszej podróży – pożegnanie Klaudii. Pożegnanie jest długie i bardzo melancholijne. Ucałowaliśmy się mocno i obiecaliśmy sobie jeszcze więcej wspólnych chachmętów jak tylko wróci z Azji. I tak też ona rusza ku przygodzie a my zostajemy u Aleksa. Przed spaniem rozgrywamy kilka partyjek znalezionych na jego biurku szachów.

Alex wraca dość późno. Rozmawiamy chwilę, opowiadamy mu o naszym dzisiejszym dniu oraz o planie podróży na jutro i idziemy spać.

W nocy rozpętuje się prawdziwa pożoga. Zaczyna lać jak z cebra a niebo rozdzierają przerażające pioruny, prosto nad naszym blokiem. Mieszkanie Alexa bardzo szybko zaczyna praktycznie pływać. Greckie mieszkania zdecydowanie nie są przystosowane do dużych ilości gwałtownych opadów. Noc upływa nam na ratowaniu rzeczy przed totalnym zalaniem.

Następnego ranka deszcz, choć słabszy, nie chce ustać. Chcąc nie chcąc musimy pogodzić się z wizją zamówienia taksówki. Alex użycza nam telefonu i udaje mi się zamówić taksówkę pod sam blok, mimo, że mam duże problemy z poprawnym wymówieniem nazwy ulicy. 10 minut później siedzimy już w taksówce i zmierzaliśmy na lotnisko.

Taksówkarz jest pierwszym, ekstremalnie okropnym Grekiem jakiego spotkaliśmy. Ale to chyba wspólne u taksówkarzy na całym świecie. Żąda od nas zdecydowanie zawyżoną zapłatę w kwocie 20 euro(!) a gdy protestujemy, mówiąc, że na stronie lotniska były podane całkowicie inne kwoty a i taksometr wskazuje co innego grozi wezwaniem policji. Nie chcąc ryzykować spóźnienia się na samolot, wręczamy mu pieniądze klnąc przy tym siarczyście.

Image

Na lotnisku kolejna niemiła niespodzianka – wszystkie loty od godziny 5:30 aż do teraz, czyli do godziny 8:30 są opóźnione o bliżej nieznaną ilość czasu. Godząc się już w perspektywą wielogodzinnego oczekiwania na samolot, zajmujemy wygodne miejsca i zabijamy czas książką i grą na telefonie.

Na szczęście Grecy ponownie zaskakują nas pozytywnie. Deszcze ustał i korek lotniczy został rozładowany. Wygląda na to, że jednak dzisiaj będziemy w Budapeszcie!

Tak o to dobiega końca nasza wielka, grecka przygoda. Pełna wrażeń i niezapomnianych wydarzeń. Ale to jeszcze nie koniec naszych wojaży. Jeszcze czeka nas Węgierska stolica.

Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

elbe 14 września 2014 01:58 Odpowiedz
Dobra wycieczka :)
zbyhu 14 września 2014 02:35 Odpowiedz
Salonik a nie Saloników!Fajny, szalony wyjazd, ale dla mnie zwiedzanie Grecji to raczej halara i siedzenie w tawernie a nie bieganie z miejsca na miejsce :) W Salonikach nic nie ma a z przyjemnością siedziałem tam kilka dni ;)